NAJWAŻNIEJSZA JEST RODZINA – BO NIE MA JAK W DOMU!
Szósty dzień misji świętych upłynął pod znakiem Rodziny. Zgromadzeni na Eucharystii małżonkowie mogli wobec całej Wspólnoty odnowić przyrzeczenia małżeńskie. To był znak wiary, dla wszystkich, którzy na nich patrzyli, bo nic tak nie pociąga jak świadectwo przeżywanej każdego dnia wiary w rodzinie. To bardzo ważne, bo współcześnie spełniają się słowa s. Łucji, która mówiła, że szatan rzuca Bogu ostateczne wyzwanie i uderza w rzeczy najświętsze: życie i rodzinę, bo wie że w ten sposób może osiągnąć swój cel. Szatan nie odpuści. Co zrobić? Zaprosić Michała Archanioła, by bronił naszych rodzin, jak troszczył się o Świętą Rodzinę. Gdy to zrobimy, będą działy się naprawdę niesamowite rzeczy, wręcz cuda, jak w życiu konkretnych osób, o których opowiadał kaznodzieja.
W godzinie Apelu Jasnogórskiego zostaliśmy zaproszeni na wesele; wesele w Kanie Galilejskiej. Tam wpatrzeni w Maryję, uczyliśmy się od Niej co to znaczy wiara Matki w Syna. I tego chce nas dziś uczyć Matka, która chce nam powiedzieć, że nie powinniśmy się długo zastanawiać, ale zrobili to, co słudzy w Kanie Galilejskiej – uczynili to, co mówi Jej Syn. To znaczy oddać Mu się w całości, bez zastrzeżeń.
W czasie wieczornego spotkania, ksiądz misjonarz wyjaśnił również rzecz, wydawałoby się oczywistą: jeśli chcemy coś wyprosić u Boga poprzez wstawiennictwo Świętych czy też aniołów, to musimy im to powiedzieć. Oni są stworzeniami, nie są wszechwiedzący, jak Bóg. Musimy ich prosić. Tak też uczyniło wielu obecnych na Apelu Jasnogórskim, przedstawiając na karteczkach swoje intencje, które na odpust zawiezie do Gargano ks. Robert „oddając je” pod skrzydła Archanioła Michała, który jako Boży Posłaniec zaniesie do stóp Ojca w niebie.
Wychodząc z kościoła, każdy kto chciał mógł zabrać ze sobą karteczkę z cytatem biblijnym.
Oprawę Apelu Jasnogórskiego przygotował chór „Juda Cantores”.
Warto na zakończenie dodać, że w godzinach rannych został zamontowany przed kościołem krzyż misyjny, który wczoraj został poświęcony.
Tekst i zdjęcia: Barbara Ludorowska